środa, 15 kwietnia 2015

Football, bloody hell!

Po dłużej przerwie Sport Machina wraca do gry...


,,Football, bloody hell” – tak zatytułowana została biografia jednego z najsłynniejszych i najbardziej utytułowanych menadżerów (bo trudno tego człowieka nazwać tylko trenerem) w dziejach brytyjskiej piłki nożnej – sir Alexa Fergusona. Większość spyta: ale dlaczego bloody hell? A ja pominę ich pytanie milczeniem i zamiast tego zapytam: skąd ten football?
Czy zastanawiałeś się kiedyś, Drogi Czytelniku, dlaczego piłka nożna wzięła swoją nazwę od wspomnianego w tytule słowa? Dlaczego Anglików uważa się za „ojców- założycieli” piłki nożnej, a sami Wyspiarze chętnie i z ogromną wytrwałością podtrzymują ten mit? Właśnie o tym będzie ten tekst. O początkach najpopularniejszego sportu na świecie. Dyscypliny dla jednych polegającej na „kopaniu świńskiego pęcherza przez 22 głupców” (o wy, niepojętni aroganci) a dla innych będącej najpiękniejszą i najbardziej emocjonującą grą sportową na świecie!
Anglicy wymyśli piłkę nożną - to prawda i kłamstwo w jednym. Kłamstwo, ponieważ już starożytni Rzymianie grali w grę piłkarską zwaną harpastum. Zresztą podobnym grom, których nieodzownym elementem była piłka, namiętnie oddawali się również starożytni Chińczycy (cuju), Japończycy (kemari) czy renesansowi Florentczycy, których brutalny futbol był odmianą renesansowego Calcio. Co z tego wynika? Pomysł kopania okrągłego przedmiotu w mniej lub bardziej określonym celu nie jest niczym rewolucyjnym, co mieliby wymyślić dumni synowie Albionu. Dlatego w różnych miejscach na świecie, w różnych momentach czasu, znajdziemy opisy archeosportów, które w jakimś stopniu przypominają współczesną piłkę nożną.
Dlaczego więc Anglicy są wyjątkowi? Czemu na football dzisiaj mówimy futbol ( w Polsce bowiem taki zapis jest również dopuszczalny), a nie np. Calcio? A dlatego, że Wyspiarze postanowili piłkę nożną skodyfikować, przeistoczyć z wierzeń ludycznych w ustrukturalizowaną instytucję o konkretnych ramach i określonych zasadach. Brytyjczycy wymyślili nowożytny futbol. Ten, którym emocjonują się setki milionów ludzi na całym świecie – to jest ta niekwestionowana prawda.
Narodziny współczesnej piłki nożnej wiążą się z rewolucją przemysłową, industrializacją oraz urbanizacją XIX wiecznej Anglii. W powstających nowoczesnych miastach przestrzeń życiowa ludzi była limitowana. Każdy wolny kawałek parceli miejskich był potrzebny na fabryki czy domy mieszkalne dla klasy robotniczej, co kontrastowało ze swobodą i wolnością życia na wsi. Wywarło to również gigantyczny wpływ na futbol. Trzeba było ograniczyć pole gry, na wsi często obszarem rozgrywania ,,meczów” stawała się powierzchnia rywalizujących ze sobą wsi. W mieście brakowało przestrzeni, dlatego trzeba było również wyznaczyć dość sztywne wymiary boiska piłkarskiego. Rytm życia robotników wyznaczały kolejne zmiany w fabrykach, co również wymogło ustalenie określonych ram czasowych rozgrywania spotkań piłkarskich, które dało się wpasować między przerwami w pracy. Istotny jest również dynamiczny rozwój transportu (kolejowego i morskiego), dzięki któremu piłkarskie idee mogły przekraczać oceany i trafiać do innych krajów. Nieprzypadkowo dwa najbardziej utytułowane angielskie kluby wywodzą się z największych ośrodków przemysłowych Anglii – Manchesteru oraz Liverpoolu.
Miejsce i czas meczu piłkarskiego ukształtowała rewolucja przemysłowa. Jednak czym byłby współczesny futbol bez zasad i reguł gry, które przekształciły wiejskie „kopanie piłki” w wielkomiejską grę stadionową? Te zasady i reguły noszą nazwę Cambridge Rules – bo to właśnie studenci uniwersytetu w Cambridge ustanowili i rozpropagowali w 1863 roku zasady nowożytnego futbolu. Dziś mogą się one wydawać nieco archaiczne - brak w nich mowy m.in. o bramkarzach, rzutach rożnych czy sędziach. Jednakże dały solidną podstawę do rozwoju tej pięknej dyscypliny sportu.
Chociaż Anglicy nie są jedynymi ojcami piłki nożnej to to, co oglądamy dzisiaj na stadionach oraz przed telewizorami, jest ich dużą zasługą. Wszyscy kibice footballu powinni im być za to wdzięczni.

źródło: ,,Postfutbol". Antropologia piłki nożnej", Czubaj, Drozda, Myszkorowski

wtorek, 10 marca 2015

Real Katastrofa Madryt

To, co od początku roku dzieje się z Realem jest niewytłumaczalne... Drużyna z takim potencjałem i umiejętnościami poszczególnych piłkarzy gra tragicznie, a do tego wyniki są coraz bardziej kompromitujące. Był blamaż w derbach, porażka w ostatnią sobotę, ale ta dzisiejsza s Schalke to już przesada.
Real wygląda, jak drużyna bez ambicji i woli walki, tylko dzięki przebłyską indywidualności udaje się zdobywać bramki. Bale musi usiąść na ławce i nie powinien się z niej szybko podnieść. Z taką grą, to Kucharczyk więcej dawałby Królewskim. Nie potrafię tego zrozumieć, jak najdroższy piłkarz świata może być tak bezproduktywny i irytujący w swoich zagraniach, praktycznie od początku roku. W ogóle 2015 rok dla Realu Madryt jest strasznie nieudany. Drużyna która pod koniec 2014 wygrała klubowe mistrzostwa świata (już tam doszukiwałbym się symptomów obniżki formy) i potwierdziła, że była na ten czas najlepszą klubową drużyną na świecie, aktualnie w żadnej mierze nie przypomina tamtej drużyny, która dominowała i miażdzyła swoich rywali. Już nawet kontrataki nie wychodzą... Winna nie jest w braku Modrica, chociaż jego powrót może dać wiele. Real fatalnie wygląda w pressingu i wyprowadzaniu pilki. Isco zaczyna irytować, dużo prowadzenia piłki, kółeczka, efektowna gra, ale nie efektywna. Kross z meczu na mecz gra gorzej, z ławki nie ma kim straszyć, Ronaldo jest albo niewidoczny albo przegrywa większość pojedynków indywidualnych, co w mojej opinii jest największym problemem. Benzema nie jest klasyczną 9, ponieważ Real takiej nie potrzebuje, ale zbyt często szuka podania w obrębie pola karnego, zamiast zdecydować się na strzał. Varane - coś się z nim dzieje, jakby zatrzymał się w rozwoju, w tym roku popełnił więcej indywidualnych błedów niż przez cały pobyt w Realu... boczni obrońcy co w ofensywie jeszcze okej, to przegrywają pojedynki indywidualne w defensywie.
Winnę za wszystko ponosi trener, który po odejściiu Jose był idealnym rozwiązaniem. Zawsze spokojny, wyważone wypowiedzi dla mediów, dbający o przyjacielską atmosferę w szatni. W tej chwili Carlo wygląda na człowieka, który sam nie wie co się dzieje, najprościej powiedzieć, że drużyna ma problemy fizyczne, ale drużynie brak piłkarskiej złości, kiedy przegywają spuszczają głowy, może brak motywacji, źle świadczyłoby to o profesjonalizmie. Paradoksem może być, że po Ancelottim Real będzie potrzebował ponownie trenera pokroju Mourinho, który wszczepi  głód zwycięstw i piłkarską agresję.
Mówie to ze smutkiem i chciałbym sie mylić, ale Real nie jest w stanie obronić LM, a o zwycięstwo w La Liga może być szalenie cieżko. Jeżeli Królewscy nie wywiozą z katalonii przynajmniej remisu to liga rownież będzie przegrana. Na marginesie Real w takiej formie w starciu z Barceloną, to będzie tragedia, koszmar i tortury dla fanów Blancos, jeszcze raz powtórzę - chciałbym się mylić. W tym momencie za wcześnie na rozpisywanie się nad zmianami w nowym sezonie, ale wydaję się, że powinno być ich sporo.
Jescze na zakończenie. Co do sprzedaży Ozila, jak czas pokazał, myliłem się. Uważałem, że bez tego piłkarza Real będzie miał ogromne problemy. W tym sezonie bardzo żalowałem sprzedaży di Marii (nie patrząc na przyczyny tego transferu) i jak na razie nikomu to rozstanie nie wyszło na dobre. Dzisiaj Angel bylby alternatywą dla wszystkich ofensywnych zawodników Realu. Z powodzeniem zastąpiłby Bale'a, jak i Isco czy nawet Krossa, dając szalenie dużo rozwiązań pamiętając o poważnych kontuzjach Modrica i Jamesa. Transfer Lucasa pomyłka, Khedira to w polskiej lidze by nie grał. Jese po kontuzji to cień piłkarza i z tego wynika, że Real ma najsłabszą ławkę rezerwowych w ostaniej dekadzie. Bez systemy rotacji nie da sie rywalizować na trzech czy nawet na dwóch frontach, przy dzisiejszej intensywności spotkań......
Takie tam przemyślenia na szybko, po meczu z Schalke...

środa, 4 marca 2015

Błąd co do kontratypu



Ciekawą kwestią przy omawianiu kontratypu ryzyka sportowego jako okoliczności wyłączającej odpowiedzialność karną sportowca za wypadek sportowy jest zagadnienie błędu co do kontratypu. Należy się zastanowić czy konstrukcja błędu co do kontratypu występuje w warunkach uprawiania sportu, a jeżeli tak to jaki wpływ wywrze na sytuację sportowca.
Błędem jest niezgodność między rzeczywistością istniejącą poza ludzką świadomością a odbiciem owej rzeczywistości w świadomości człowieka[1] w ramach jakiegoś aktu poznawczego[2]. O błędzie możemy mówić w dwóch odmianach. W wyobraźni człowieka istnieje mniej niż w rzeczywistości i wówczas mamy do czynienia z ,,nieświadomością”, albo w wyobraźni istnieje więcej niż w rzeczywistości i wtedy mówimy o błędzie jako ,,urojeniu”.[3] Nieświadomość oznacza brak wyobrażenia o jakimś zjawisku, zaś urojenie wiąże się z istnieniem pewnego wyobrażenia o rzeczywistości, jednak w zderzeniu z obiektywną rzeczywistością okazuje się, iż owo wyobrażenie było niewłaściwe. Nieświadomość bez jakiegokolwiek mylnego wyobrażenia jest możliwa, jednak mylne wyobrażenie o rzeczywistości zawsze oznacza nieświadomość tej rzeczywistości[4].
Polski kodeks karny w art. 29 zawiera błąd co do kontratypu lub okoliczności wyłączającej winę. Błąd co do kontratypu nie ma charakteru jednolitego. Może on wiązać się z właściwym rozpoznaniem wszystkich okoliczności faktycznych i być następstwem jedynie błędnego przekonania o przysługującym w danej sytuacji prawie. Ten typ błędu posiada wszystkie znamiona błędu co do prawa. Sprawca nie myli się co do żadnej z okoliczności należących do znamion czynu, lecz co do oceny prawnej. Inaczej jest w sytuacji, gdy sprawca podejmuje działanie wskutek błędu faktycznego, wtedy należy stosować przepisy o błędzie co do znamion[5].
Po omówieniu problematyki błędu w prawie karnym, należy się zastanowić czy przy uprawianiu sportu możemy mieć do czynienia z błędem co do kontratypu. Przez kontratyp w tym przypadku musimy rozumieć zarówno ryzyko sportowe, jak i zgodę pokrzywdzonego .W ramach ryzyka sportowego błąd może dotyczyć elementów przedmiotowych, wytyczających granice tolerowania owego ryzyka. Konkretnie chodzi o legalność określonej dyscypliny sportowej (zgodę państwa) oraz o zagadnienie naruszenia reguł sportowych określonego sportu. Zawodnik może pozostawać w błędzie, że dyscyplina którą uprawia jest dopuszczona przez państwo lub zagranie które wykonał mieści się w regułach danej gry sportowej. W obu przypadkach mamy do czynienia z urojeniem. Błąd taki wyklucza przestępstwo umyślne, a jeżeli błąd nie był zawiniony sprawca czynu nie podlega odpowiedzialności karnej.[6]
Błąd co do zgody pokrzywdzonego można rozważać w ramach błędu co do kontratypu. Urojenie zgody na naruszenie nietykalności cielesnej innego gracza jest niemożliwe, ponieważ takie naruszenia wynikają z istoty konkretnych dyscyplin i sportowcy o tym wiedzą. Problem powstaje, gdy jeden ze sportowców uroi sobie, że jego rywal godzi się na ciężkie uszkodzenie ciała, a nawet śmierć. W razie spowodowania wypadku sprawca nie będzie odpowiadał za przestępstwo umyślne, lecz nieumyślne, jeżeli błąd wynikał z lekkomyślności lub niedbalstwa. Taki zarzut łatwo będzie postawić sprawcy, gdyż powinien i mógł przewidzieć, że jego przeciwnik ma ciężkie uszkodzenie ciała.[7]
Działania sportowca w błędzie co do okoliczności wyłączającej odpowiedzialność karną nie można wykluczyć, to jednak w praktyce z taką sytuacją będziemy mieli do czynienia bardzo rzadko. Gdy dojdzie do takiej sytuacji właściwym do rozstrzygnięcia zaistniałego stanu faktycznego będzie art. 29 k.k.[8]



Boiskowe zwyczaje mogą też rozszerzać formalne regulaminy danej gry. Najlepszym przykładem na rozszerzanie formalnych regulaminów są stosowane w niektórych grach tzw. faule taktyczne. Powodują one reakcję sędziego sportowego, np. w postaci ukarania piłkarza żółtą kartką, ale w ogólnym rozrachunku są korzystne dla strony faulującej i stały się zwyczajowo uznawalnym fragmentem gry sportowej[9].
Czy taki zwyczaj jest do zaakceptowania z punktu widzenia prawa karnego, które chroni takie dobra jak życie, zdrowie i bezpieczeństwo? Po głębszej analizie faulu taktycznego należy stwierdzić, że jest to świadome zagranie,  niezgodne z regułami gry, którego zawodnik drużyny przeciwnej (faule taktyczne głównie mają miejsce w sportach drużynowych takich jak piłka nożna czy koszykówka) dopuszcza się z pełną premedytacją, w celu przerwania dobrze zapowiadającej się akcji rywali. Częstą konsekwencją takiego faulu jest wypadek sportowy, który spełnia obiektywną istotę przestępstwa określonego w k.k., np. średniego uszkodzenia ciała. Należy podkreślić, że celem zawodnika jest sfaulowanie przeciwnika, przewiduje i godzi się z możliwością uszkodzenia ciała rywala. Moim zdaniem w takiej sytuacji mamy do czynienia z winą umyślną przynajmniej w zamiarze ewentualnym.
W związku z wyżej przytoczonymi argumentami uważam, że faul taktyczny nie powinien być objęty granicami kontratypu ryzyka sportowego. Śmiem twierdzić, że faul taktyczny jest przekroczeniem granic ryzyka sportowego. Jest to wyłącznie moje zapatrywanie na tą kwestię. Jednak nie podlega dyskusji fakt, że faul taktyczny budzi wiele wątpliwości z punktu widzenia prawa karnego.         
  



[1] W. Wolter, [w]: I. Andrejew, W. Świda, W. Wolter, Kodeks karny z komentarzem, Warszawa 1973, str. 127 – 128.
[2] W. Wolter, Funkcja błędu w prawie karnym, Warszawa 1965, str. 8.
[3] W. Wolter, Studia z zakresu prawa karnego, Kraków 1947, str. 47.
[4] W. Wolter, Funkcja…, str. 14
[5] A. Marek, Prawo…, str. 151 – 152.
[6] A. Gubiński, Ryzyko…, str. 1188 – 1189.
[7] A. Janczewski, Odpowiedzialność, str. 96.
[8] Ibid., str. 96.
[9] M. Filar, Herosi zinstytucjonalizowanej agresji. Problemy odpowiedzialności karnej zawodowych sportowców za wypadki sportowe, ,,Przegląd prawa karnego” 1997, nr 16,  str. 35.

czwartek, 26 lutego 2015

Legia za słaba nawet na Europę B

Legia w żałosnym stylu odpada z Ligi Europejskiej. Takie chwile są najlepszym sprawdzianem na wierność dla kibica. Fatalna postawa dramatycznie słaba gra i jeszcze gorszy wynik. Tak Panie Berg Europejskiejgo klubu nad Wisłą nie zbudujemy. Lekceważenie Ligi przyniosło swoje konsekwencje. Ajax w meczu ligowym wymienił tylko 3 zawodników, a Legia 11... Całkowicie dziwne i głupie zachowanie trenera, tym bardziej, że rezultat wszyscy widzą. Nie ma sensu znęcać się nad poszczególnymi graczami, jak w tamtym tygodniu za drugą połowę należało wszystkich pochwalić, tak dzisiaj wszyscy byli tragiczni. Po raz kolejny zawodzi Dusan Kuciak, który od jakiegoś czasu nie daje za wiele Legii. Uważam, że obie bramki, które zadecydowały o losach spotkania padły po jego błędach. Najwyższy czas coś zmienić w bramce, mam wrażenie, że Dusan nie ma już ambicji na gre w Legii i zmiana wszystkim wyjdzie na dobre, należy postawić na kogoś innego. Legia przegrywa z przeciętnym rywalem. W tej rundzie nie wygrała żadnego spotkania, strzeliła dwie bramki, a straciła osiem, tak wygląda mistrz Polski drużyna, która pod względem organizacyjnym i finansowym zdominowała ligę. Radovic nic by nie zmienił, problem leży w głowach.

Za dużo pochwał spadło po 45 min w Amsterdamie i nasze piłkarzyki uznały, że mecz wygra się sam. Wstyd po takiej porażce. Mam nadzieję, że będą mieli przynajmniej na tyle jaja, że nie będą szukać wymówek czy to w braku kibiców czy Radovica, ponieważ będzie to śmieszne. Należy podnieść głowy i wygrać, tą naszą słabą ligę, ale trzeba to zrobić na boisku, samo się nic nie wydarzy. Jak to mówią: dumni po zwycięstwie, wierni po porażce, ale nie jest łatwo zwłaszcza po tak żenującej porażce, gdzie równym rywalem było się przez 5 minut....

piątek, 20 lutego 2015

Legia Europejska

Taką Legię chcemy oglądać!! Diametralnie inna drużyna od tej nieporadnej, bez pomysłu Legii z niedzieli. Zgadzam się z terenerem Bergiem, że ustawienie z piątką obrońców w pierwszej połowie było słuszne, oprócz bramki Milika (taka bramka wpada jedna na 50 strzałów), Ajax nie stworzył sobie dogodnych okazji. Orlando Sa świetnie wywiązywał się ze swoich zadań - starał się przytrzymać piłkę, często cofał się do środkowej strefy, nie raz sam rozpoczynał ataki Legionistów. Śmiem twierdzić, że Radović lepiej by się z tych zadań nie wywiązał, Sa dysponuje większą siłą fizyczną i lepiej czuje się w takiej grze.

Co do transferu Serba. Rozumiem go, że chce wykorzystać szansę zarobienia ogromnych pieniędzy, których w Europie nikt mu nie da. Nawet nikt nie ukrywa, że chodzi wyłącznie o pieniądze. Nie zdziwię się jak Rado pogra tam rok, dwa i jeszcze na koniec kariery wróci do Legii, to byłoby najkorzystniejsze rozwiązanie dla wszystkich zainteresowanych. Ale również nie dziwi mnie decyzja trenera, że go wczoraj nie wystawił, Miro już jest duchem w Azji i pomimo, że sam zapewniał, że był gotowy, pewnie nie wniósłby wiele do gry.
W drugiej połowie meczu Legia całokowicie zdominował Ajax. Ja chciałbym wyróżnić Jodłowca (pierwsza połowa bardzo przeciętna) i Vrdoljaka, dużo przechwytów, parę świetnych prostopadłych podań za linię obrońców. Cała defensywa wyglądała bardzo pewnie (jak dobrze, że wrócił Dossa - najlepszy obrońca), a boczni obrońcy często podłączali się do akcji ofensywnych. Tylko ta skuteczność.... Żyro za zamarnowaną okazję powinien zapłacić karę finansową. Jedyne o co się boję w rewanżu, to o to, że może być trudno o stworzenie, aż tylu dogodnych sytuacji. Legia w obu wiosennych meczach ze Śląskiem i Jagiellonią nie stworzyła sobie tyle okazji do zdobycia gola, co wczoraj w Amsterdamie.

Sam Ajax, nie ukrywajmy tego jest średniakiem, tak samo jak cała liga holenderska. Śmieszy mnie to, że Ajax zawsze się usprawiedliwia tym, że to młody zespół - ich polityka, chcą grać młodymi to grają, nikt im nie zabrania sprowadzać doświadczonych graczy i to nie kwestia finansów - Legia jest pod tym względem dużo bardziej wyważonym zespołem. Młoda drużyna nigdy nie stanie się doświadczona, jeżeli rok do roku, zostaje wyprzedana, ale to nie nasz problem.

W mojej opinii Ajax bardzo źle radzi sobie z agreswynym pressingiem, w ogóle z agresywną grą. Dzieci z Amsterdamu boją się chyba ostrej gry i to należy wykorzystać w rewanżu, nawet kosztem kilku kartek, trzeba ich po prostu przestraszyć.

środa, 18 lutego 2015

Czy Bokser z reklamą na plecach to nadal Bokser czy może Billboard w rękawicach?

Reklama dźwignią handlu - slogan stary, jak świat. W dzisejszym świecie mass mediów oraz wszechogarniającej globalizacji i komercjalizacji nikogo nie dziwi natłok reklam. Dzisejsze społeczeństwo uznaje za coś normalnego blog reklamowy w przerwie filmu, który trwa tyle, że spokojnie zdąży się zjeść kolację, a film który normalnie trwa 90 minut, przez reklamy ciągnie się przez minut 150. Sorry, takie czasy.

Ale co z reklamami podczas widowisk sportowych? Również są wszędzie, jednak dla mnie - fana, zaczynają przekraczać granicę dobrego smaku. Przez natłok komercji, sponsoringu areny sportowe przestają być miejscem szlachetnej rywalizacji, a stają się wybiegiem dla marek różnych branży. Jak mam postrzegać boksera, który nawet swoją skórę wystawia na sprzedaż?

http://www.sadeczanin.info/wiadomosci,5/sadecki-konspol-reklamowal-sie-na-plecach-diablo-wlodarczyka,15397,archiwum


Kiedy, pierwszy raz zobaczyłem reklamę wytatuowaną na plecach zawodowych pięściarzy henną, w pierwszym momencie pochwaliłem tego, kto na taki, dość nietuzinkowy pomysł wpadł (taka forma reklamy nazywana jest Body Advertising- dla zainteresowanych http://przerwanareklame.pl/artykuly/body-advertising/). Jednak po chwili zacząłem się zastanawiać czy to przystoi, czy nie jest już to o jeden krok zadaleko w promocji produktu? Nie raz łapię się na tym, że zamiast skupić się na walce, staram się rozszyfrować: reklama czego, kryję się na plecach boksera, czasem jest to utrudnione przez ściekający pot, który tatuaż rozmyje. Zastanawiam, się również czy im większe plecy, tym większa stawka, teoretycznie większa powierzchnia reklamowa. - To zbliża się niebezpiecznie do antyreklamy, ale skoro jest chętny, by płacić, i ktoś godzi się na noszenie na plecach logo komornika, to chyba bardziej kwestia smaku, czy odrzucać taką formę zarabiania pieniędzy - mówi Norbert Rokita, menedżer Moniki Pyrek, która trzy lata temu miała na ramieniu logo Red Bulla.( źródło:http://sport.wp.pl/kat,1878,title,Boks-z-reklama-na-plecach) Kolejny cytat z tego samego źródła: - Pomysł na tatuowanie ciała logotypami sponsorów może wydawać się bardzo dziwaczny. W biznesie najważniejsza jest jednak efektywność, a reklama na skórze sportowca przyciąga uwagę - tłumaczy Norbert Rokita. Światowa organizacja boksu, krytykuje taką formę reklamy, ale na tym się kończy. Wszystko w tej sprawie rozchodzi się o etykę sportowca oraz szacunek do własnej osoby. Trzeba się zastanowić czy reklama na ciele człowieka, a tym bardziej sportowca nie jest formą marketingowej prostytucji? Stwierdzam, że taka forma jest przekroczeniem pewnej granicy, której przekraczać w sporcie się nie powinno, przez takie praktyki rywalizacja sportowa zejdzie na dalszy plan, a przeciez nie o to w tym wszystkim chodzi.

Billboard Billy. 31-letni bokser pochodzący ze Stanów Zjednoczonych uznawany jest za najbardziej popularny na świecie „Człowiek – Billboard”. Filmiki i zdjęcia z jego wizerunkiem oglądane są na całym świecie. Swoją „karierę” i przygodę zaczął kilka lat temu od wytatuowania na plecach adresu strony internetowej portalu, który bardzo często reklamował się w trakcie walk bokserskich. Źródło: http://przerwanareklame.pl/artykuly/body-advertising/


Nie tylko bokserzy tracą umiar w 'reklamowaniu się". Pomijając piłkarzy, którzy sztukę marketingu sportowego i lansu mają opracowaną do perfekcji i jest to temat na osobny artykuł. Również żużlowcy często śmieszą swoim zachowaniem, kiedy podczas wywiadu potrafią trzy razy zmienić czapkę lub bidon, aby usatysfakcjonować swoich sponsorów, niektórzy opanowali tę, wcalę nie łatwą sztukę do perfekcji (fani żużla domyślają się o kogo chodzi). Wiem, bez sponsora w sporcie zawodowym daleko się nie zajedzie, ale szanujmy się!! Najważniejszy jest zawodnik.


Należałoby się zastanowić czy nie ma potrzeby stworzenia pewnych ram, w których ujęte zostałyby zasady dopuszczalnej reklamy. Coś na kształ Kanonu Zasad. Bo ja już czasami nie wiem gdzie kończy się sport, a zaczyna cyrk.

niedziela, 15 lutego 2015

Legła Warszawa

Już w meczu we Wrocławiu postawa Legionistów była w wielu momentach, delikatnie mówiąc irytująca. Jednak po meczu z Jagiellonią miarka się przebrała. Śmieszne jest mówienie, jak wyrównany skład ma drużyna z Warszawy, zresztą dzisiaj się to potwierdziło. Legia ma szeroką kadrę, ale nie wyrównaną. 
Trener Berg mnie osobiście zaczyna denerwować swoją polityką personalną. Niby w meczu ze Śląskiem gra pierwszy garnitur (najlepszy napastnik ligi siedzi na ławce), dzisiaj gra ten gorszy skład - dzisaj to nawet nie była drużyna. Szwoch nigdy nie nadawał sie do Legii, Ryczkowski jeszcze się nie nadaje do pierwszego składu, a Kosecki chyba już się nie nadaje, dodając do tego beznadziejnego Astiza (Boże proszę, niech Dossa już wróci) i słabego Bereszyńskiego wyglądało to dramatycznie.

Przed ważnym meczem z Ajaxsem, tener Berg rotuje składem, tylko pytam się po co i dlaczego ?! Czy Legia rozegrała w tej rudzie 20 spotkań i wszyscy padają ze zmęczenia? NIE. Czy Legia ma dwie równie 11 i nie ważne kto gra?! NIE. Jak tak dalej pójdzie, to Legia nie będzie miała ani pierwszej 11, ani żadnej innej. W każdym meczu grają zupełnie inni piłkarze, tym bardziej na początku rundy, gdzie drużyna potrzebuje zgrania, w każdym spotkaniu grają całkowicie różne Legie!! Żal patrzeć na Orlando Sa, napastnika na polskie warunki kompletnego i najlepszego na swojej pozycji, który nie ma z kim grać. W pewnym momencie spotkania z Jagą wykonywał swoje zadania jako ŚN, ofensywnego pomocnika za beznadziejnego Szwocha, a i czasem schodził na skrzydło. Na domiar złego brakowało mu szczęścia.

Nie wiem czy piłkarze w Legii są tak dramatycznie przygotowani pod względem fizycznym, że taki Żyro po jednym meczu nie znajduje się nawet w 18 meczowej?! Hening Berg przesadza. Ekstraklasa jest słaba, ale sama się nie wygra, a przy takim podejściu Legia może ją poraz kolejny frajersko przegrać.
Z taką grą zarówno drużyny, jak i indywidulanym podejściem, to legioniści w czwartek nie bedą potrzebować Ajaxsu żeby się skompromitować, wystarczy powiedzmy  FC Dordrecht.
Mój skład Legii Warszawa:
Kuciak-Broź, Rzeżniczak,Dossa, Guilherme- Ivica, Jodłowiec, Kucharczyk, Radović, Duda- SA. 

środa, 11 lutego 2015

Calcio w agonii



Co dzieję sie z ligą włoską? Od dobrych kilku lat oglądamy powolny upadek jednej z najlepszych lig w Europie. Sam poziom włoskiej ekstraklasy nie wywołuje wypieków na twarzy postronnego kibica, ten w niedzielny wieczór o godzinie 21 mając do wyboru ligę hiszpańską, francuską czy włoską, wybierze primera division - co nikogo nie dziwi. Problem w tym, że jego drugim wyborem będzie liga francuska, w której grają coraz lepsi piłkarze, trybuny przeważnie są zapełnione, a i emocji w poszczególnych meczach nie brakuje.

Średnia frekwencja na meczach Serie A to 23 385 widzów, daje to 4 miejsce w Europie, ale po piętach depcze Włochom właśnie Ligue 1, gdzie średnia to 21 092, ale co ważniejsze zanotowała przyrost w sezonie 2013/14 o 1852 widzów względem sezonu poprzedniego - liga włoska to przyrost 85. Euro we Francji spowoduje, że pod względem frekwencji Serie A spadnie na 5 miejsce (źródło: stadiony.net). Pod względem infrastruktury piłkarskiej, finansów i jakości zawodników Włosi są już dawno w tyle za Ligą Francuską. Kto, kilika lat wstecz pomyślałby o tym, że z włoskich klubów najlepsi zawodnicy bedą odchodzić do Francji (casus Ibrahimovica, Pastore, Lavezziego, Cavaniego), kierunek był całkowcie przeciwny. W moim subiektywnym rankingu lig europejskich prowadzi Liga Angielska przed Hiszpańską, Niemiecką, Francuską, a dopiero na 5 miejscu Włoska.

W lidze włoskiej jest mnóstwo problemów, od stadionów, przez frekwencję, a na problemach finansowych i korupcji kończąc. Nasza rodzima ekstraklasa pod względem stadionów biję Włochów na głowę. Pomijając nowoczesny Juventus Stadium, odnowione Stadio Olimpico, większość włoskich aren piłkarskich to myśl techniczna z początów i połowy XX !!! Kluby takie, jak Inter, Milan czy Roma myślą o własnych nowych obiektach, ale pojawia się kolejny ogromny problem - finanse. Włoskie drużyny są zadłużone, nie stać ich na zakupy wartościowych piłkarzy ze światowej czołówki. Nie są wstanie rywalizować z klubami angielskimi, niemieckimi, Realem, Barceloną, PSG pod względem przeprowadzanych transferów. Bez gwiazd atrakcyjność i poziom ligi (również frekwencja) leci dramatycznie w dół. Gwiazdy napędzają klubowy marketing, koszulki lepiej się sprzedają, sprzedane koszulki przychodzą na mecze, wszystko się kręci. Pomijając graczy - legendy takich, jak Totti, Buffon czy Pirlo, we włoskiej piłce brakuje piłkarzy z samego szczytu. Oczywiscie jest wielu znakomitych zawodników, jak Hamsik, Tevez, Higuain etc. Jednak żaden z nich nie jest medialną supergwiazdą na miarę Messiego czy chociażby Neura. Jedynym wyjątkiem jest Paul Pogba, ale pewnie już niedługo. Jak próbuję sobie przypomnieć, jaki wielki piłkarz w ostatnich latach, w swoim najlepszym momencie kariery zawitał do Serie A do przychodzi mi do głowy tylko Zlatan, a przechodził do Milanu w 2010 roku. Co raz częściej na Półwysep Apeniński trafiają tylko wyblakłe nazwiska, przykład Torresa. Najgorsze, że dobrze zapowiadające się gwiazdy włoskie, również szukają szczęscia w innych ligach przykład: Verratti i Immobile.

To wszystko przeklada się również na beznadziejną postawę w Lidze Mistrzów. Z grupy wyszedł tylko Juventus i nie będzie wcale faworytem w meczu z dramtaycznie radzącą sobie w bundeslidze Borussią, to już o czymś świadczy, że drużyna, która rok rocznie, bez większych problemów wygrywa Serie A, w Europie ma problemy z takimi klubami, jak Olimpiakos Pireus, a w meczu z drużyną z końca niemieckiej ligi nie jest faworytem. Poziom piłkarski ligi bardzo się obniżył, a najwięcej traci na tym Stara Dama z Turynu, która nie ma z kim rywalizować, kroku stara się dotrzymać z różnym skutkiem Roma.
Uważam, z całym szacunkiem, że we Włoszech brakuje dobrych menadżerów. Allegri, Inzaghi to trenerzy, którzy nie mogą się równać z Ancelottim czy Mourinho. Jest to kolejny problem, który z wyżej wymienionymi tworzy układankę pt. Calcio w agonii.

Wszystkiego nie da się uzdrowić w jeden sezon. Potrzeba na to wielu lat. Jednak mam nadzieję, że za 10 lat, włoska liga bedzie rywalizowała z angielską czy hiszpańską, a nie portugalską i holenderską o swoje miejsce na pilkarskiej mapie Europy, ponieważ byłoby po prostu żal.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Tzw. prawo sportowe a ryzyko sportowe

Niniejszym artykułem chciałbym rozpocząć mini cykl na temat kontratypu ryzyka sportowego. Dlatego winien jestem krótkie objaśnienie samej istoty. Kontratyp jest instrumentem prawnym, na podstawie którego zachowanie z pozoru wypełniajace znamiona przestępstwa, nie podlega odpowiedzialności karnej, ze względu na szczególny przepis prawny, zwyczaj lub utartą praktykę. Ryzyko sportowe jest jedną z tych okoliczności. należy również zaznaczyć, że ryzyko sportowe jest kontartypem pozaustawowym (nie jest wyrażony na szczeblu ustawowym, obowiązuje na podstawie zwyczaju lub utartej praktyki), ogólnym (wyłącza bezprawność wszelkich czynów zabronionych) i względnym (uchyleniu podlega jedynie bezprawność karna). Abyśmy mogli mówić o ryzyku sportowym, muszą zostać kumulatywnie spełnione następujące warunki: legalność dyscypliny sportowej, przestrzeganie reguł danej dyscypliny, jak i reguł ogólnych sportu oraz działanie podjęte w celu sportowym. 

W związku z kształtowaniem się w czasach nowożytnych reguł gry i zasad bezpieczeństwa, kształtowały się również postawy sportowców i ich postępowania w ramach dyscyplin sportowych. W wyniku tego ukształtowało się i rozwinęło prawo sportowe jako lex specialis do prawa powszechnego. Dlatego każde wkroczenie prawa powszechnego na pole zarezerwowane dla prawa sportowego może prowadzić do kolizji dwóch systemów. Sytuacja jest prosta gdy interwencja obu tych systemów jest zbieżna. Wszystko się komplikuje się, gdy prawo sportowe odmiennie ocenia sytuację, niż prawo powszechne.
Pozostawienie wykroczeń sportowych tylko jurysdykcji sportowej i odmawianie im charakteru przestępstw powszechnych oraz rezygnacja z dochodzenia odszkodowań za szkody z tym związane, doprowadziły do wykształcenia się pojęcia ,,ryzyka sportowego”, którego granice miałby być określone przez zasady prawa sportowego. Granica pomiędzy  prawem sportowym i prawem powszechnym nie jest stała (zresztą jak całe prawo sportowe, które nie ma jeszcze dokładnie zakreślonych podstaw i zakresu obowiązywania) i to właśnie na styku tych dwóch praw dochodzi najczęściej do kolizji w kwestii najistotniejszej, gdzie kończy się ryzyko sportowe, a zaczyna zwykła odpowiedzialność, w naszym przypadku prawnokarna.
Poglądy teoretyczne w tej dziedzinie można podzielić na trzy zasadnicze poglądy:
1)        reguły prawa sportowego posiadają rangę norm prawa powszechnego, a więc pogląd ten całkowicie akceptuje ryzyko sportowe;
2)        przepisy prawa sportowego dzieli się na dotyczące sposobu uprawiania sportu i bezpieczeństwa uprawiania sportu. Tylko tym drugim nadaje się rangę norm prawa powszechnego, przyjmując częściowo ryzyko sportowe;
3)        prawo sportowe zostaje uznane za normy techniczne, tzn. pomocnicze z punktu widzenia prawa powszechnego przy ocenie winy, nieostrożności lub niedbalstwa podczas uprawiania sportu. Nie jest to jedyne kryterium dla oceny, gdyż ta należy do prawa powszechnego. Jest to koncepcja całkowicie odrzucająca ryzyko sportowe.
Oczywistym jest, że Polski KK przewiduje odpowiedzialność za czyny przeciwko życiu, zdrowiu i nietykalności cielesnej człowieka. Czyn popełniony poza areną sportową, np. w domu, czy na ulicy lub w innym miejscu publicznym nie stanowi problemu dla uznania ich za zwykle przestępstwa. Jednak w ramach kontratypu ryzyka sportowego sprawcy naruszeń sportowych pozostają bezkarni, lecz żadna z tych okoliczności nie jest expressis verbis wymieniona w kodeksie karnym. Dlatego można się zastanowić czy nie ma potrzeby stworzenia odrębnego przepisu poświęconego przestępstwom sportowym, czy też wpisanie do kodeksu nowego kontratypu ustawowego jakim byłoby ryzyko sportowe.[1]
 Kodeks z 1932 roku regulował w art. 238 kwestie pojedynku. Natomiast ani kodeks karny z 1969 r. ani obecny nie regulują kwestii pojedynku, dlatego stosowanie przez analogię przepisów o pojedynku do sportu stało się bezprzedmiotowe.[2]
 Jednak  kwestia wypadków sportowych była poruszana podczas prac kodyfikacyjnych. Projekt z 1963 r. utworzony przez Zespół Prawa Karnego Materialnego Komisji Kodyfikacyjnej początkowo zawierał zapis o dopuszczalności ryzyka sportowego: ,,Nie popełnia przestępstwa, kto podejmuje czyn w granicach ryzyka dopuszczalnego ze względu na potrzeby życia społecznego, w szczególności nauki, techniki i sportu”. Jednak w ostateczności słowo sport zostało wyeliminowane. Trzeba zwrócić uwagę że w projektowanym przepisie użyto słowa ,,w szczególności” co świadczyłoby o otwartym charakterze tego przepisu i możliwości stosowania do ryzyka w sporcie. Projekt z 1963 roku upadł i nie stał się obowiązującym KK.
Kodeks karny z 13 maja 1969 r.[3] nie sformułował odrębnego przepisu, który regulowałby kwestię odpowiedzialności karnej za wypadki sportowe. W uzasadnieniu do części ogólnej projektu kodeksu stwierdzono, że zawarte w nim okoliczności wyłączające przestępność czynu nie stanowią katalogu zamkniętego. Mogą istnieć okoliczności mające charakter pozaustawowy, a więc na przykład ryzyko sportowe. Nowela z dnia 10 maja 1985[4] wprowadza do kodeksu przepis o dopuszczalnym ryzyku, bez możliwości stosowania dodanego art. 23a analogicznie do ryzyka sportowego. Nic, odnośnie odpowiedzialności sportowców nie zmieniło się po wejściu w życie kodeksu z 6 czerwca 1997 r.[5] istnieje osobny przepis dający podstawy do odrębnego potraktowania sprawców przestępstw sportowych. Jednocześnie kodeks odpowiedzialności karnej za te przestępstwa nie wyklucza.[6] Jedynie w pozaustawowych kontratypach należy poszukiwać wyłączenia odpowiedzialności karnej sprawców wypadków sportowych, którymi przeważnie są sportowcy.


[1] A. Janczewski, Odpowiedzialność karna za wypadki sportowe ,str.28
[2] A. J. Szwarc, Sport a Prawo Karne. Wprowadzenie do problematyki karnoprawnej oceny tzw. naruszeń sportowych, Poznań, 1971, str. 32.
[3] Dz. U. nr 13, poz. 94 z późn. zm.
[4] Dz. U. nr 23, poz.100.
[5] Dz. U. nr 88, z poźn. zm.
[6] A. Janczewski, Odpowiedzialność…, str. 28 - 29




piątek, 6 lutego 2015

Gran Derbi Madrileno !!!

   
     Derby Madrytu zawsze elektryzowały. Jendak kibic Realu z przed dwóch sezonów, podochodził do spotkań z lokalnym rywalem ze względnym spokojem, najgorszym co mogło się przydarzyć był remis. Atletico nie potrafiło wygrać z Realem w żadnych rozgrywkach przez wiele lat, ale wszystko zmieniło się w 2013 roku po zwycięstwie na Santiago Bernabeu Pucharu Króla. Był to moment przełomowy, który uczynił z Atleti równorzędnego rywala dla Realu Madryt. Wszystko za sprawą Diego Simeone.  Żadna drużyna na świecie nie jest tak autorska, tak bardzo trenero-zależna, jak Atletico. Twierdze, że z momentem odejścia Trenera (a wydaje się, że to już bliżej, niż dalej), Atleti znów stanie się drużyną przeciętną, której trudno będzie ponownie rozbić duopol Barcelony i Madrytu. Diego jest w tej chwili największą gwiazdą tej drużyny. To on zmienił przeciętnych zawodników (Juanfran, Raul Garcia) w prawdziwych gladiatorów, którzy za trenera i klub wyplują płuca na boisku. Cholo jest największym atutem i swoistym talizmanem drużyny z nad rzeki Manzanares. To on sprawił, że Real nie jest już faworytem w meczach derbowych.

     Carlo Ancelotti, powiedział na konferencji prasowej ,,nie boimy się", myślę, że kłamał. Real, w ostatnich meczach ma olbrzymie problemy z Atletico, ja wolałbym grać aktualnie z Barceloną, Bayernem czy Chelsea. Dokładając do tego, że jutro nie zagra praktycznie 5 podstawowych zawodników, strach powinien być tym większy. Rzadko się zdarza, żeby Real przynajmniej przez jakiś większy fragment gry nie był wstanie zdominować swojego rywala, stwarzając sobie kilka wyśmienitych sytuacji, a tak się właśnie stało w meczach Pucharu Króla. Awans Atletico nie był w żadnym momencie zagrożony. Uważam, że Real nie potrafi przeciwstawić się fizyczności rywala za miedzy, co wprowadza straszną nerwowość w grę, czego efektem są frajersko tracone gole. Atletico swoja poukładaną i do bólu konsekwentą grą paraliżuje Real, który w ostatnim dwumeczu stworzył sobie niewiele sytuacji, a co gorsza w wielu fragmentach było widać, brak pomysłu na grę. Krótko mówiac - jutro faworytem jest gospodarz. Ale to może dobrze dla Realu. Blanocs powinni jutro oddać pole gry Atletico, pozwolić im prowadzić grę. Pokonać rywala ich własną bronią. Uważam, że atak pozycyjny to największy problem bandy Simeone, ze względu na brak kreatywnego piłkarza w środku pola (przy założeniu, że Koke gra na skrzydle). To Atletico traci 7 punktów, najważniejsze dla Realu, to jutro nie przegrać. strata 3 punktów na Calderon = przegrana Liga.

     Kluczowym zawodnikiem jutro będzie... oczywiście Cristiano. Ronaldo nie zachwyca formą w tym roku, pare bramek wpadło, ale głównie z karnych. Portugalczyk jest niewidoczny i co martwi wygrywa bardzo mało pojedynków jeden na jeden, a co gorsza coraz rzadziej się na nie decyduje. Rzuty wolne nie wymagają komentarza. Potrzebny jest Ronaldo, który rzeczywiście będzie zawodnikiem, który weżmie grę na siebie, wykartkuje graczy Atletico, sprawi, że więcej miejsca będzie miał Karim i Gareth. Najgorsza możliwość to początek meczu i od razu  kilka nieudanych zagrań i frustracja CR7. To źle wpłynie na cały zespół, zacznie się szukanie Ronaldo na siłę, aby ten zdobył gola. Jedynym antidotum, na słabą grę Cristiano może być Isco. Zawodnik, którymi swoimi dryblingami i genialnym prowadzeniem piłki doprowadza swoich rywali do szału (na marginesie Isco powinien potrenować z Ronaldo grę jeden na jeden, w tym aspekcie wychowanek Valencii jest genialny). Najbardziej ze strony Atletico obawiałbym się Fernando Torresa, w meczach Pucharu Króla był bardzo groźny i widać, że pogłoski o jego piłkarskiej śmierci były przedwcześnie. 

     Oczywiście sam scenariusz spotkania musi wyglądać inaczej, niż miało to miejsce w ostatnich spotkaniach. Real nie może szybko stracić bramki. Lizbona zdarzyła się tylko raz i wątpię, żeby kiedykolwiek się powtórzyła. Atletico jest drużyną, która rzaadko traci prowadzenie.

     Dla postronnych zapowiada się świetne widowisko. Dla fanów obu zespołów może to już ostatnia konfrontacja w tym sezonie, kto wie? Dlatego trzeba dać z siebie wszystko. Bardzo szanuję pracę Diego, wiem, że raczej to niemożliwe, ale widziałbym go, jako następce Carlo.
Typer. 1:1, bramki: Ronaldo i Torres. Nie narzekałbym na takie rozstrzygnięcie
HALA MADRID!!

środa, 4 lutego 2015

Poradnik dla początkującego sprzedawczyka





Jeżeli jesteś choćby półzawodowym piłkarzem, a twoja kariera nie nabrała jeszcze odpowiedniego rozpędu (lub przeciwnie, jesteś na końcu swojej piłkarskiej drogi), masz niespłacony kredyt hipoteczny czy inne zobowiązania, wkurza Cię trener, nie lubisz drużyny ani jej kibiców, miasto wydaje Ci się dziurą zabitą dechami... a jak gwiazdka z nieba spada Ci możliwość sprzedania meczu, to ten poradnik jest właśnie dla Ciebie.
Świetna książka Declana Hilla pt. Przekręt. Futbol i zorganizowana przestępczość, znakomicie odkrywa mroczne strony piłki nożnej. Ja chciałbym się skupić na jej niewielkim fragmencie (uzupełnionym własnymi przemyśleniami)  przedstawiającym techniki handlowania meczami. Na tym opierać się będzie "niewinny" poradnik dla skorumpowanych. Albo przepis
Na boisku mamy generalnie, bramkarza, obrońców, pomocników i napastników. Każdy ma inne zadania do zrealizowania, to też każdy będzie musiał inaczej ,,grać”, aby wynik się zgadzał, a nikt postronny nie zorientuje się, że mecz został sprzedany. W poradniku oczywiste, mówimy tylko o sytuacjach, gdy kasę i odpowiedzialność za wynik zespołu bierze na siebie jeden zawodnik, ale historia zna przypadki, gdy w przekręcie brała udział cała drużyna. – teraz chwila autorefleksji, dla każdego czytającego niniejszy artykuł. W cichości serca zastanów się Drogi Czytelniku czy sam za młodzieńczych lat, podczas gry na podwórku, chociaż raz nie uległeś piłkarskiej korupcji, odpusczając mecz za paczkę chipsów czy piwko. Korupcja obok prostytucji to zjawiska stare, jak świat. Były, sa i będą. Jak to mawiają, każdy z nas ma swoją cenę...
Ale wróćmy do meritum…

BRAMKARZ

Dla sprzedania meczu pozycja kluczowa. Jest ostatnim bastionem. Ile razy widziało się mecze, w których zawodnicy z pola rozgrywali fenomenalne zawody, a przez jeden banalny błąd bramkarza cały wysiłek drużyny szedł na marne? Teraz można się zastanowić czy aby na pewno wszystko było fair play.
Podstawowe rady dla potencjalnego bramkarza-sprzedawczyka:

-    bramkarz musi jak najczęściej wychodzić na przedpole, aby odsłaniać światło bramki. Czyli styl Neuera. Graj jako ostatni obrońca, daje to dużo możliwości do pomyłki, którą łatwo będzie usprawiedliwić.
-   w sytuacjach sam na sam, należy szybko wychodzić z bramki i jeszcze szybciej położyć się przed napastnikiem, a ten, jeżeli nie jest całkowicie drewniany, z łatwością minie leżącego goalkeepera
-   złe ustawienie przy stałych fragmentach gry. Mur stoi o metr za bardzo w prawo lub bramkarz o pół metra za blisko słupka – to wystarczy, wcale nie trzeba odsłaniać całej bramki. Takie niuanse często decydują o stracie bramki
-    zamiast łapać piłki, wybijać ją przed siebie, nie do boku, ale centralnie pod nogi przeciwnika
-   na koniec rzecz z pozoru najłatwiejsza. Faul na rzut karny. Rozpędzonego napastnika wyciąć równo z trawą

(Każde wyżej opisane zachowanie należy podkreślić rozpaczliwym waleniem pięściami w murawę, wyzywaniu obrońców, żarliwą dyskusja z sędzią)



OBROŃCY

Jak mawiają budowę drużyny rozpoczyna się od obrońcy. Najpierw nie stracić, potem myśleć o strzeleniu - to kolejna, stara piłkarska maksyma. Obrońców jest przeważnie czterech, bramkarzowi jest teoretycznie łatwiej. Ale obrońcy mają swoje sposoby. Na łamach Daily Mail w  1960 roku ujawnione zostało zagranie nazwane „samobójczym podaniem” – obrońca podaje piłkę zbyt daleko bramakrza, w taki sposób , aby nie mógł on jej wybić ani złapać, ale wystarczająco blisko napastnika drużyny przeciwnej, któremu nie pozostaje nic innego jak umieścić piłkę w siatce. Do innych złotych rad należą:

-   boczny obrońca nie powinien wspierać stoperów
-   stoper nie asekuruje bocznych obrońców
-   obrona gra zachowawczo, ułatwiając zadanie ofensywnym graczom drużyny przeciwnej
-   jeden z obrońców nie trzyma linii podczas płapki ofsajdowej
- obrońcy często i gęsto dopuszczają się brutalnych wślizgów, nie po to, żeby wyeliminować najgroźniejszego przeciwnika, ale po to aby został odgwizdany faul/rzut karny, a faulujący otrzymał czerwona kartkę.

POMOCNICY

Grają dalej od bramki, dlatego rzadko mają bezpośredni wpływ na grę w takim stopniu, jak bramkarze, obrońcy czy napastnicy. Tak, jak podczas gry są mózgiem drużyny, tak samo podczas przekrętu nadzorują całe przedsięwzięcie - twierdzi Declan Hill - i trudno się z nim nie zgodzić.

-   pomocnik powinien, jak najczęściej holować piłkę, po to aby pozwolić ją sobie odebrać, tym samym narażając zespół na groźny kontratak
-   zawsze szukać okazji podania do obrońców, nie pchać piłki do przodu
-   grać ryzykownie, aby łatwiej usprawiedliwić stratę futbolówki

NAPASTNICY

Co z tego, że bramkarz i obrońcy stracą bramkę, jeżeli w drużynie jest strzelba co się zowie, która zawsze jest wstanie strzelić kolejnego gola. Wtedy najważniejszym jest, aby strzelba strzelała ślepakami.

-   w polu karnym wdawać się w niepotrzebne dryblingi, w skutek czego o stratę piłki nie trudno
-   oddaje strzały z trudnych pozycji, prawdopodobieństwo zdobycia gola jest niewielkie
-   w dogodnej sytuacji strzelać prosto w bramkarza
-   grać, jak najdalej od szesnastki. Głęboko cofać się po piłkę.
-   nie symulować, aby nadgorliwy sędzia nie wskazał na jedenasty metr.

Po krótce tyle, niektóre wskazówki mogą wydawać się banalne, ale dobrze je zrealizować na boisku nie jest wcale tak łatwo ;)



A teraz apel: Jeżeli postawa drużyny wydaję Ci się dziwna i zachodzi podejrzenie, że mecz został sprzedany, należy zwrócić uwagę na takie czynniki, jak: ilość rzutów karnych, czerwone bramki, gole samobójcze. Jeżeli średnia tych statystyk w kilku ostatnich meczach gwałtownie podskoczyła, to wiedz, że coś się dzieje.  Jednak dobry przekręt to taki, który nigdy nie ujrzy światła dziennego. Wykryty przestaje być przekrętem, a staje się przestępstwem...

literatura:

Declan Hill, Przekręt. Futbol i zorganizowana przestępczość, Wydawnictwo Oficyna, Łódź 2014, str. 42-47.

wtorek, 3 lutego 2015

Home sweet home

źródło: sportsintimate.com

Gdybym był Fanem Atletico Madryt, datę 05.01.2015 r. podkreśliłbym na czerwono w kalendarzu i otworzył dobre hiszpańskie wino. Do klubu powrócił największy talent ostatnich kilku dekad. Odchodził jako dziecko, powrócił jako mężczyzna z bogatym bagażem piłkarskiego doświadczenia. Niespełna 31 letni piłkarz-ikona, nadal ma dużo do zaoferowania klubowi swojego życia i na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a Atletico to idealne miejsce do odbudowania swojego mocno nadszarpniętego piłkarskiego wizerunku.
Dla mnie Fernando Torres jest symbolem siły hiszpańskiej piłki w Europie i na świecie- głównie w wydaniu reprezentacyjnym. W drużynie narodowej debiutował w 2003 r. w meczu przeciwko Portugalii. Był kluczowym zawodnikiem na mistrzostwach Europy w 2008 r. (decydująca bramka w finale z Niemcami) i 2012 r. ( strzelec czwartej bramki Włochom), świętował również mistrzostwo świata w 2010 roku. Poprowadził Hiszpanię do największych sukcesów na arenie międzynarodowej. Uważam El Nino za jednego z głównych inżynierów, który przeobraził Hiszpanów z reprezentacji wiecznie niespełnionej, z mnóstwem utalentowanych piłkarzy, ale bez sukcesów, w absolutnego hegemona pośród piłkarskich reprezentacji. Drużynę spełnioną i nasyconą, co pewnie było największą przeszkodą w obronie tytułu w Brazylii.
Torres reprezentacyjny, to człowiek obwieszony medalami, pucharami-krótko mówiąc gigant . Jednak Torres  klubowy, to jakby zupełnie inny piłkarz. Podczas swojego pierwszego epizodu w Atleticu, nie osiągnął żadnych sukcesów klubowych, trudno za taki uznać zwycięstwo w Segunda Division i awans do Primiera. Brak sukcesów można łatwo wytłumaczyć:  Atletico było zupełnie inną drużyną, niż aktualnie, dopiero co powrócili do hiszpańskiej elity i oczywistym było, że potrzebowali czasu do zbudowania potężnej drużyny, która po latach rozbije duopol Barcelony I Realu, ale bez wychowanka.
Do Liverpoolu przechodził w 2007 roku jako crack, jedna z największych gwiazd hiszpańskiej ligi, został najdroższym nabytkiem klubu z Anfield – 26, 5 mln funtów. Liverpool wraz z Torresem miał w końcu wygrać po latach zmagania w lidze. Okres w Liverpoolu pod względem indywidualnym był bardzo udany 65 goli w 102 meczach ligowych, jednak nie przełożyło się to na sukcesy drużyny, a na nieszczęście hiszpańskiego goleadora piłka to sport drużynowy i osiągniecia indywidualne są niczym, jeżeli zespół pozostaje bez sukcesów.
Transfer do Chelsea, w moim mniemaniu to chichot losu. Przechodził za gigantyczną kwotę 58,5 mln euro - pewnie do dzisiaj Roman nie może zrozumieć, jak z pozoru pewna inwestycja, okazała się totalnym nie wypałem. Niech po raz kolejny przemówi statystyka, tym razem bezwzględna dla El Nino- 20 bramek w 111 meczach ligowych. Z piłkarza Boga na Anfield, stał się najdroższym rezerwowym ligi na Stamford Bridge. Jednak, jak na ironie to w Chelsea zdobył Puchar Anglii, Ligę Mistrzów i Ligę Europy (Wszyscy pamiętamy, w jakich okolicznościach drużyna di Matteo zdobyła Champions League w roku 2012) Pomimo sukcesów drużynowych, uważam, że był to najgorszy okres w karierze złotego chłopaka z Madrytu. W jego grze nie było widać dawnego polotu, finezji i zaangażowania, każdy liczył kolejne minuty bez gola oraz niewykorzystane sytuacje. Presja rosła wraz z gwizdami niezadowolonych kibiców.  Już wtedy wydawało się, że jednym ratunkiem jest powrót do domu. A przydarzył się strasznie dziwny i niezrozumiały transfer do Milanu. Torres do mediolańskiej drużyny pasował tylko pod jednym względem – braku formy i co gorsze braku pomysłu na jej odzyskanie ( w Milanie nadal się nic nie zmieniło). Ten rok w Mediolanie (jeden gol !!!) był jeszcze gorszy niż okres w  Chelsea.
Powrócił dopiero w 2015 roku, z perspektywy czasu wydaję się, że o rok za późno. W tamtym sezonie mógł być idealnym uzupełnieniem/ zastępstwem dla Diego Costy.
Pomimo wszystko, Fernando Torres będzie zachwycał w swoim domu na rzeką Manzanares. W Madrycie ma wszystko po swojej stronie, począwszy od klimatu, poprzez władze klubu, na kibicach kończąc- którzy są wstanie wybaczyć wiele jednemu z nich.  Sam Fernando Torres moim zdaniem zaliczył bardzo dobry powrót. W meczach Pucharu Króla długimi fragmentami można było ujrzeć dawnego El Nino, urodzonego snajpera, który z lekką nonszalancją zdobywa kolejne gole. Zawodnika, który wierzy w swoje umiejętności. Trzy bramki przeciwko Realowi i Barcelonie są tego najlepszym dowodem. Teraz wszystko w nogach piłkarza, który powrócił do siebie. Należy trenować i zwrócić kredyt zaufania, jakim obdarzyła go czerwono-biała część Madrytu. Mandzukić powinien mocno obawiać się o swoje miejsce, jak dla mnie pod koniec tego sezonu, to już Torres będzie podstawowym napastnikiem. Uważam, że Madryt podziała uzdrawiająco na karierę wybitnego piłkarza i przywróci go w poczet najlepszych napastników, ponieważ to miejsce w czołówce po prostu mu się należy. Potrzeba tylko cierpliwości i trochę czasu.
Pisał zagorzały Fan Realu Madryt
Tak Fernando zamykał drzwi Królewskim po Copa del Rey.