wtorek, 3 lutego 2015

Home sweet home

źródło: sportsintimate.com

Gdybym był Fanem Atletico Madryt, datę 05.01.2015 r. podkreśliłbym na czerwono w kalendarzu i otworzył dobre hiszpańskie wino. Do klubu powrócił największy talent ostatnich kilku dekad. Odchodził jako dziecko, powrócił jako mężczyzna z bogatym bagażem piłkarskiego doświadczenia. Niespełna 31 letni piłkarz-ikona, nadal ma dużo do zaoferowania klubowi swojego życia i na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a Atletico to idealne miejsce do odbudowania swojego mocno nadszarpniętego piłkarskiego wizerunku.
Dla mnie Fernando Torres jest symbolem siły hiszpańskiej piłki w Europie i na świecie- głównie w wydaniu reprezentacyjnym. W drużynie narodowej debiutował w 2003 r. w meczu przeciwko Portugalii. Był kluczowym zawodnikiem na mistrzostwach Europy w 2008 r. (decydująca bramka w finale z Niemcami) i 2012 r. ( strzelec czwartej bramki Włochom), świętował również mistrzostwo świata w 2010 roku. Poprowadził Hiszpanię do największych sukcesów na arenie międzynarodowej. Uważam El Nino za jednego z głównych inżynierów, który przeobraził Hiszpanów z reprezentacji wiecznie niespełnionej, z mnóstwem utalentowanych piłkarzy, ale bez sukcesów, w absolutnego hegemona pośród piłkarskich reprezentacji. Drużynę spełnioną i nasyconą, co pewnie było największą przeszkodą w obronie tytułu w Brazylii.
Torres reprezentacyjny, to człowiek obwieszony medalami, pucharami-krótko mówiąc gigant . Jednak Torres  klubowy, to jakby zupełnie inny piłkarz. Podczas swojego pierwszego epizodu w Atleticu, nie osiągnął żadnych sukcesów klubowych, trudno za taki uznać zwycięstwo w Segunda Division i awans do Primiera. Brak sukcesów można łatwo wytłumaczyć:  Atletico było zupełnie inną drużyną, niż aktualnie, dopiero co powrócili do hiszpańskiej elity i oczywistym było, że potrzebowali czasu do zbudowania potężnej drużyny, która po latach rozbije duopol Barcelony I Realu, ale bez wychowanka.
Do Liverpoolu przechodził w 2007 roku jako crack, jedna z największych gwiazd hiszpańskiej ligi, został najdroższym nabytkiem klubu z Anfield – 26, 5 mln funtów. Liverpool wraz z Torresem miał w końcu wygrać po latach zmagania w lidze. Okres w Liverpoolu pod względem indywidualnym był bardzo udany 65 goli w 102 meczach ligowych, jednak nie przełożyło się to na sukcesy drużyny, a na nieszczęście hiszpańskiego goleadora piłka to sport drużynowy i osiągniecia indywidualne są niczym, jeżeli zespół pozostaje bez sukcesów.
Transfer do Chelsea, w moim mniemaniu to chichot losu. Przechodził za gigantyczną kwotę 58,5 mln euro - pewnie do dzisiaj Roman nie może zrozumieć, jak z pozoru pewna inwestycja, okazała się totalnym nie wypałem. Niech po raz kolejny przemówi statystyka, tym razem bezwzględna dla El Nino- 20 bramek w 111 meczach ligowych. Z piłkarza Boga na Anfield, stał się najdroższym rezerwowym ligi na Stamford Bridge. Jednak, jak na ironie to w Chelsea zdobył Puchar Anglii, Ligę Mistrzów i Ligę Europy (Wszyscy pamiętamy, w jakich okolicznościach drużyna di Matteo zdobyła Champions League w roku 2012) Pomimo sukcesów drużynowych, uważam, że był to najgorszy okres w karierze złotego chłopaka z Madrytu. W jego grze nie było widać dawnego polotu, finezji i zaangażowania, każdy liczył kolejne minuty bez gola oraz niewykorzystane sytuacje. Presja rosła wraz z gwizdami niezadowolonych kibiców.  Już wtedy wydawało się, że jednym ratunkiem jest powrót do domu. A przydarzył się strasznie dziwny i niezrozumiały transfer do Milanu. Torres do mediolańskiej drużyny pasował tylko pod jednym względem – braku formy i co gorsze braku pomysłu na jej odzyskanie ( w Milanie nadal się nic nie zmieniło). Ten rok w Mediolanie (jeden gol !!!) był jeszcze gorszy niż okres w  Chelsea.
Powrócił dopiero w 2015 roku, z perspektywy czasu wydaję się, że o rok za późno. W tamtym sezonie mógł być idealnym uzupełnieniem/ zastępstwem dla Diego Costy.
Pomimo wszystko, Fernando Torres będzie zachwycał w swoim domu na rzeką Manzanares. W Madrycie ma wszystko po swojej stronie, począwszy od klimatu, poprzez władze klubu, na kibicach kończąc- którzy są wstanie wybaczyć wiele jednemu z nich.  Sam Fernando Torres moim zdaniem zaliczył bardzo dobry powrót. W meczach Pucharu Króla długimi fragmentami można było ujrzeć dawnego El Nino, urodzonego snajpera, który z lekką nonszalancją zdobywa kolejne gole. Zawodnika, który wierzy w swoje umiejętności. Trzy bramki przeciwko Realowi i Barcelonie są tego najlepszym dowodem. Teraz wszystko w nogach piłkarza, który powrócił do siebie. Należy trenować i zwrócić kredyt zaufania, jakim obdarzyła go czerwono-biała część Madrytu. Mandzukić powinien mocno obawiać się o swoje miejsce, jak dla mnie pod koniec tego sezonu, to już Torres będzie podstawowym napastnikiem. Uważam, że Madryt podziała uzdrawiająco na karierę wybitnego piłkarza i przywróci go w poczet najlepszych napastników, ponieważ to miejsce w czołówce po prostu mu się należy. Potrzeba tylko cierpliwości i trochę czasu.
Pisał zagorzały Fan Realu Madryt
Tak Fernando zamykał drzwi Królewskim po Copa del Rey.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz